niedziela, 25 września 2016

Orgazmokalipsa – Krzysztof T. Dąbrowski

To będzie prawdopodobnie najtrudniejsza recenzja, jaką przyszło mi napisać. Kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania książki Orgazmokalipsa, wszystko – od tytułu, poprzez okładkę, aż po opis – aż krzyczało, żebym dała sobie z nią spokój. Postanowiłam jednak nie ulegać uprzedzeniom, bo przecież nie powinno oceniać się po pozorach, nie ocenia się książki po okładce, itd. Żywiłam nadzieję, że może jednak czymś zostanę przyjemnie zaskoczona. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie pomyliłam.
OPIS:
„Wyobraź sobie, że idziesz ruchliwą ulicą i nagle dostajesz erekcji… A w sekundę później wstrząsa tobą orgazm! (...) Wszyscy przechodnie także dochodzą, a później dochodzą do siebie, każdy na własną rękę… Yyy, w swoim tempie”.
Ale to tylko początek kłopotów, które niedługo zaczną wszystkich przerastać, sprawiając, że nie będzie już tak rozkosznie.
Umarli powstaną, miejski smog zionie ogniem, ciasto zacznie mówić do kucharza tato, dentyści ruszą wyrywać wampirom zęby, a dresiarze przemienią się w zombie i nastanie prawdziwa Noc żywych glutów.
Na szczęście wraz z wszechogarniającym chaosem nadpływa ostatnia deska ratunku dla tego pokręconego świata, a na niej fajtłapowaty metalowiec z nadwagą – Hubi – oraz jego złośliwy, przebiegły i... mówiący kocur Wikary wraz z najstarszą metal girl w historii - siwowłosą, wysuszoną staruszką Euzebią, która mimo sztucznej szczęki nie tylko nie waha się używać czarnej szminki i takiegoż lakieru do paznokci, ale także nie stroni od posługiwania się na co dzień pradawną magią.
Jeśli wydaje się wam, że widzieliście już wszystko, macie rację... Wydaje się wam.
Orgazmokalipsa to zbiór opowiadań, których bohaterem jest Hubert – metalowiec z brzuszkiem i burzą długich, czarnych włosów, właściciel złośliwego, gadającego kota, Wikarego. W każdym z opowiadań spotykają go przedziwne przygody i grozi mu niebezpieczeństwo z rąk niespotykanych potworów, demonów i tego typu stworzeń. Z opresji nie wyszedłby cało, gdyby nie wiekowa sąsiadka, czarownica Euzebia, która mimo wieku z lubością zasłuchuje się w ciężkich brzmieniach, nosi skórę i makijaż w odcieniach czerni. Bohaterowie książki są nietuzinkowi, charakterystyczni i to w zasadzie jedyna rzecz, jaką mogę pochwalić. Reszta, niestety, mnie nie powaliła.

Orgazmokalipsa określana jest jako horror humorystyczny. Czyli, jak rozumiem, w zamyśle książka miała być trochę straszna, trochę śmieszna, maksymalnie przerysowana. Zacznijmy od końca. Przerysowana jest totalnie – od bohaterów, poprzez ich przygody, po dialogi. Lektura tej pozycji była jak zanurzenie się w oparach absurdu. Humor jest, co tu dużo mówić, bardzo niskich lotów. Bazuje on przede wszystkim na tym, co może wyjść z ludzkiego ciała – rzyganie, pierdzenie, dłubanie w nosie, wytryski, bekanie, plucie – do wyboru, do koloru. Ubaw "po pachy", nie zaśmiałam się ani razu. Dreszczyku grozy też próżno szukać. Zatrważający był tylko poziom zażenowania i zdegustowania, jaki odczuwałam podczas lektury. 
Język jest prosty, często wręcz potoczny, a nawet wulgarny. Bohater swoje rozważania często zaczyna od „taa,...”, „no tak,...”, „a tak na marginesie...”, nadużywa słowa „niemożebnie” – to mnie trochę drażniło. W tekście znaleźć można także takie kwiatki, jak "fonetyczne" zapisy zdań po angielsku, od których aż bolą oczy.
„(...) Adaś do samych Witkowic nerwowo dłubał w prawej dziurce swojego nosa.
(...)
Przelotnie zerknąłem na malca. Adaś właśnie robił solidnego zeza zbieżnego, intensywnie wpatrując się w dziwne znalezisko na czubku palca wskazującego.”
(Quantar, str. 18)
„Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie i jebnąłem na glebę.”
(Noc żywych glutów, str. 210)
„Obejrzałem się i stwierdziłem, że sierściuch od stóp do głów pochlapany był wytworem swoich jąder. Normalnie jeszcze parę razy i mógłby grać jakiegoś koto-bloba w kocim horrorze, gdyby takowe kręcono. Albo obsadzonoby go jako jakiegoś wielkiego gluta w Nocy żywych glutów.”
(Orgazmokalipsa, str. 99)
„Ku mojej rozpaczy z każdej strony tryskało na nas nasienie opętańców.
(...)
– Pospiesz się! – jęknąłem rozpaczliwie, walcząc z mdłościami.
– Robię, co mogę – odparła, spokojnie mieszając jakieś mikstury w bulgoczącym kociołku.
– Ale oni się na mnie spuszczają! –  miałem juz łzy w oczach, bo czułem się zbrukany, a na domiar złego, któryś z opętańców właśnie wytrysnął mi na twarz.”
(Orgazmokalipsa, str. 115-116) 
„– End nał, ju ar ałer slejw! End ju love ass ass jorself! End ju anderstend poliż lengłidż!”
(Buk, humor, obczyzna, str. 172)
Każde z opowiadań zbudowane jest na tym samym schemacie, różnią się tylko ich obficie skąpane w absurdzie okoliczności, obrzydliwości, które im towarzyszą i niebezpieczeństwo, jakie im grozi. Hubert wpada w tarapaty lub jest świadkiem dziwnych wydarzeń. Mimo iż przeżył niejedną podobną przygodę, z uporem maniaka ciągle wierzy, że ma przywidzenia, które określa mianem "halunów" wywołanych przez grzybki lub gaz. Z opresji zawsze ratuje go Euzebia i za każdym razem Hubert zapomina, że wiekowa staruszka jest czarownicą, za każdym razem także rzeczona staruszka przypomina mu, że drzemie w nim uśpiona moc. Każdorazowo Euzebia przegania danego potwora/demona/upiora za pomocą dziwnych rytuałów i absurdalnych zaklęć rodem z przedszkolnej wyliczanki. I to tyle.
– Ecie, pecie, trele morele! –staruszka, wykrzykując zaklęcie, sypnęła mieszanką wprost na kulę.” 
(Zabójczy pocałunek, str. 130)
„– Trele morele! – charczał demon. – Morele, parabele, w cholere trele!
Euzebia też cały czas mamrotała zaklęcia, całkowicie skupiona z zaciśniętymi powiekami i zmarszczonym gniewnie czołem:
– Sram tam tam! Srutu tutu! Srata tata!”
(Orgazmokalipsa, str. 119)
Nie ważne, czy Hubert musiał zmagać się z demonami, które uwięziły jego dziewczynę, opętały ciasto albo sprowadziły na ludzi orgazmokalipsę, nie ważne, czy musiał pokonać kosmitę, który rzucił klątwę glutów, czy też zmierzyć się z armią zombie pod dowództwem powstałego z grobu Lenina – jego przygody w najmniejszym stopniu mnie nie porwały. Wręcz przeciwnie, była to w większości droga przez mękę. Jeszcze nigdy nie przeżyłam takiego rozczarowania książką i jeszcze nigdy nie czytałam czegoś, co w mojej ocenie byłoby tak złe. Z przykrością muszę stwierdzić, iż ten zbiór opowiadań jest najgorszą książką, jaką czytałam w życiu.

Moja "przygoda" z Orgazmokalipsą nauczyła mnie jednego – muszę bardziej ufać swojej intuicji i jeśli podpowiada mi, że nie powinnam sięgać po jakiś tytuł, lepiej jej posłuchać. Tej książki nie polecam.
Zaczytanego dnia,


Szczegółowe informacje:
Tytuł: "Orgazmokalipsa"
Autor: Krzysztof T. Dąbrowski
Ilustracje: Joahannah
Wydawnictwo: AlterNatywne
Rok wyd.: 2016
Stron: 252
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena okładkowa: 35,99 zł








Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu AlterNatywne.
Więcej o książce:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja
Na blogu zainstalowany jest zewnętrzny system komentarzy Disqus. Więcej o nim w Polityce Prywatności.