Mam za sobą przeczytanie dwie powieści Amy Harmon i obydwie były tak dobre, iż autorka ta trafiła do grona tych pisarzy, po których książki mogę sięgać w ciemno. Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że oto wydawnictwo Editio postanowiło wydać kolejną jej powieść. Nawet bez wiedzy, o czym ona będzie, wiedziałam, że spędzę w jej towarzystwie wyjątkowe i pełne emocji chwile. Nie pomyliłam się nawet w najmniejszym stopniu.
Ta historia zaczyna się w niewielkim, cichym miasteczku Hannah Lake. Fern to spokojna, wrażliwa i niepozorna dziewczyna, która zaczytuje się w romansach. Jej serce bije mocniej, gdy w pobliżu pojawia się Ambrose, przystojny i błyskotliwy kapitan drużyny zapaśniczej, przed którym kariera sportowa stoi otworem. Fern marzy o miłości rodem z powieści, marzy także o tym, że Ambrose kiedyś ją zauważy. Brzmi jak początek typowej historii o szarej myszce i najprzystojniejszym chłopaku w szkole, ale to tylko pozory.
Kiedy wybucha wojna w Iraku, Ambrose wyrusza na misję wraz z czwórką przyjaciół. Wraca z niej sam, ciężko ranny. Pogrążony w rozpaczy, nie widzi nadziei na przyszłość i nie dopuszcza do siebie nikogo. To nie zniechęca Fern, która z uporem stara się do niego dotrzeć. Niełatwo jednak kochać mężczyznę z poranioną duszą. Czy jej miłość i upór wystarczą, by Ambrose na nowo zaczął spoglądać na życie z nadzieją?
Ach, co to była za powieść! Swoimi książkami Amy Harmon już dwukrotnie rozpętała emocjonalne tornado, które przetoczyło się przez moje serce. Nie inaczej było i tym razem. Ponownie wywołała we mnie huragan uczuć, który rozbił mnie emocjonalnie i pozostawił niemal oniemiałą, zdolną jedynie do wyduszenia z siebie krótkiego, ale jakże wymownego „wow!”. Harmon za każdym razem sprawia, że zakochuję się w opowiadanej przez nią historii, a wykreowani przez nią bohaterowie kradną moje serce. Choćbym nawet chciała, a wierzcie mi, to ostatnie, na co miałabym ochotę, nie mogę powiedzieć złego słowa o tej powieści. Wszystko w niej idealnie współgra, wszystko doskonale do siebie pasuje.
Making faces to przede wszystkim cudowni bohaterowie. Amy Harmon stworzyła piękne postacie. Ich piękno jednak nie jest zdefiniowane przez ich wygląd, choć i ten ma w książce niemałe znaczenie. To piękno tkwi przede wszystkim w ich sercach.
W szkole Fern była przeciętna. Rude włosy, okulary i aparat na zębach uczyniły ją niewidzialną dla chłopców. Jej najlepszym przyjacielem był jednocześnie jej kuzyn, Bailey. Choć z czasem jej buzia wyładniała, tym, co nie uległo zmianie, był jej charakter. Fern to dobra i wrażliwa dziewczyna, która potrafi być prawdziwą podporą dla bliskich.
Ambrose był najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Piękne rysy, wysportowana sylwetka, długie włosy, urzekający głos – chodzący ideał. Choć misja w Iraku nieodwracalnie odmieniła jego oblicze, nie zmienił się fakt, że to błyskotliwy i troskliwy chłopak oraz lojalny przyjaciel.
Tych dwoje gra w tej historii pierwsze skrzypce, jednak byłaby ona niepełna, gdyby nie Bailey. Chłopak cierpi na zanik mięśni, który uczynił go zależnym od innych i który powoli go zabija. Bailey ma wszelkie podstawy, by się załamać, a jednak trudno o postać bardziej pozytywnie nastawioną do życia.
Making faces to poruszająca opowieść o miłości, dla której nie ma niemożliwego. To przepełniona emocjami historia o uczuciu czystym i głębokim. To przepiękna powieść o patrzeniu sercem. Jednocześnie spowija smutkiem, który nieraz sprawił, że oczy zaszkliły mi się łzami i który nieraz też wycisnął te łzy z oczu, i rozgrzewa iskierką nadziei, która potrafi nastroić pozytywnie. Amy Harmon nie boi się trudnych tematów. Making faces to opowieść, w której autorka porusza takie tematy jak śmierć bliskich, nieuleczalna choroba, czy życie po wypadku, który na zawsze zmienia wygląd. To także historia, w której ważna jest akceptacja – akceptacja straty, nieuchronności śmierci czy własnych niedoskonałości.
Making faces, podobnie jak poprzednie książki Amy Harmon, wciągnęło mnie bez reszty. Nie jest to powieść, w której znaleźć można wartką akcję czy ekscytujące zwroty akcji, to jednak niczego jej nie ujmuje. Sporą jej część zajmują retrospekcje, które z pozoru mogą wydawać się niepotrzebne, a których obecność jednak z czasem nabiera głębszego sensu. Autorka snuje opowieść, z którą po prostu się płynie. Dałam się jej ponieść i sądziłam, że umiem przewidzieć jej bieg. Myliłam się, co w przypadku książek tej autorki zdarza mi się nie po raz pierwszy.
Amy Harmon po raz kolejny podbiła moje serce. Making faces to przepiękna opowieść o tym, że patrzeć trzeba głębiej, bo piękna twarz kiedyś zniknie i o tym, by korzystać z każdego dnia, bo nigdy nie wiemy, który z nich może okazać się ostatnim. Zdecydowanie warto poświęcić jej czas. W jej towarzystwie na pewno nie będzie on stracony. Polecam!
Do zaczytania,
Szczegółowe informacje:
Tytuł: "Making faces"
Autor: Amy Harmon
Tytuł oryginalny: "Making Faces"
Tłumaczenie: Joanna Sugiero
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wyd.: 2017
Stron: 344
Oprawa: miękka
Cena okładkowa: 39,90 zł
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Editio Red.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz