sobota, 20 lutego 2016

Pod wrażeniem: Zanim się pojawiłeś – Jojo Moyes

Czasem, kiedy tworzę recenzję książki, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, muszę hamować się z tym, co napiszę, by niczego nie zaspoilerować. Recenzja nie zawsze może wyczerpać wszystko, co we mnie kłębi się po przeczytaniu książki. Czuję jakiś niedosyt, chciałabym podzielić się wrażeniami, jakie wywarły na mnie pewne sceny, zachowania bohaterów czy to, jak bardzo przeżyłam zakończenie. Z oczywistych względów tego w recenzji uczynić nie mogę. Temat wyczerpałaby pewnie dyskusja z kimś, kto również przeczytał już książkę. Nie zdarza się jednak często, bym o danej książce mogła z kimś pogadać, więc postanowiłam stworzyć na swoim blogu nowy cykl, w którym dam upust wszystkiemu, co we mnie się gotuje po przeczytaniu naprawdę świetnej książki.

Ja wiem, istnieją dyskusyjne kluby książki, gdzie można pogadać o książce wybranej na dany miesiąc. To jest jednak ta różnica - książka jest planowana. Kolejny tytuł do przeczytania często wybieram spontanicznie. Nie planuję kolejki książek, chwytam to, na co mam ochotę i nie wiem, jak odbiorę daną pozycję - czy mną wstrząśnie, będzie po prostu dobra czy mnie rozczaruje. Nie zamierzam tworzyć kolejnego klubu dyskusyjnego. Jeśli przeczytam coś, co wywoła u mnie niezapomniane emocje, poza recenzją opiszę ją w kolejnym poście.

Zapraszam do dyskusji, ale tylko te osoby, które przeczytały już daną książkę. Dozwolone są wszelkie spoilery, możecie w komentarzach pisać o książce wszystko, co tylko leży Wam na sercu. Natomiast reszcie, która nie zamierza psuć sobie przyjemności z lektury, muszę podziękować. Zapraszam ponownie, kiedy już przeczytacie książkę. :)


UWAGA: STREFA SPOILEROWA!!!
Jeśli nie chcesz poznać szczegółów treści, nie czytaj dalej i włącz inną stronę. Dalsza lektura posta na własną odpowiedzialność. Pamiętaj, zostałeś ostrzeżony...

Dzisiaj na tapetę postanowiłam wziąć książkę Jojo Moyes Zanim się pojawiłeś. Chociaż już minął ponad tydzień od kiedy ją skończyłam, nadal zdarza mi się myśleć o historii w niej opisanej. Powieść ta porusza wiele trudnych tematów, wywołuje różne silne emocje i łamie serce. Jej treść i to, jakie wrażenie na mnie zrobiła, sprawiły, że historia Lou i Willa zapisze się w mojej pamięci na długo.

O Lou i jej relacji z siostrą...
Od chwili, gdy poznałam Lou, stwierdziłam, że autorka wykreowała postać pozbawioną pewności siebie. Rodzina w zasadzie jej nie wspiera w niczym, a na dodatek na każdym kroku przypomina, że jest gorszą z sióstr. Dziewczyna uwierzyła w to, że nie stać jej na zbyt wiele, że powinna zadowolić się byle czym. Byle jaka praca, byle jakie wykształcenie, byle jakie relacje rodzinne, byle jaki związek. Na pewnym etapie jej rodzina zaczęła mnie mocno denerwować z tym, jaką ją traktują, zważywszy na to, że jej zarobek, jaki on by nie był, także ich utrzymywał. Rodzice zawsze stali po stronie młodszej i bardziej uzdolnionej siostry. Pozycją Treeny nie zatrzęsło nawet to, że przerwała studia z powodu ciąży, której sprawca nie wziął odpowiedzialności za powołane do życia dziecko. Lou musiała oddać młodszej siostrze swój pokój i ulokować się w klitce bez okna. Trochę to wszystko przykre, bo zdaję sobie sprawę, że chociaż to jest fikcja, w wielu rodzinach istnieje spora rywalizacja między rodzeństwem, która nie służy ich relacjom.
Cieszyłam się, kiedy pod koniec między siostrami zaczęło dziać się lepiej, a na wysokości zadania Treena stanęła, wspierając Lou w decyzji, by pojechać do Willa do Szwajcarii. Wydaje mi się, że w tym, jak zmieniły się ich relacje, zasługę miała sama zmiana bohaterki. Dzięki pracy u Willa i miłości, jaką zapałało jej serce, w końcu uwierzyła, że stać ją na wiele i może od życia oczekiwać dużo więcej niż to, co do tej pory otrzymała.

O sytuacji finansowej rodziny Clark...
Sytuacja materialna rodziny przedstawia się naprawdę nieciekawie i nikt, kto zdolny jest do pracy, nie może pozwolić sobie na bezrobocie. W tym momencie zaczęłam zastanawiać się, na ile tekst oddaje realia życia w Wielkiej Brytanii. Czy matka opiekująca się dziadkiem po wylewie nie powinna, z racji tego zajęcia, otrzymywać jakiejś pomocy socjalnej? A co z alimentami na małego Thomasa? Nie wiem, być może autorka uznała, że tego nie trzeba szczególnie podkreślać, bo dla niej ta kwestia jest jasna. Mnie jednak to zastanowiło, czy państwo nie pomaga w takiej sytuacji? A może po prostu rodzina Clark była zbyt dumna na pomoc socjalną? W końcu po zasiłek dla bezrobotnych ojciec Lou udał się w ostateczności.
Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem to, że kiedy ojca Lou zwolniono z pracy, dzięki Willowi otrzymał on pracę w zamku. To był kolejny przykład na to, że Will chce dla dziewczyny jak najlepiej, a żeby jej sytuacja mogła się poprawić, musiała mieć świadomość, że może zacząć żyć na własny rachunek, nie martwiąc się o to, czy rodzice dadzą sobie radę bez niej.

O związku Lou z Patrickiem...
Od samego początku widać było, że ich związek opiera się jedynie o przyzwyczajenie, miłość między nimi umarła już dawno. Zastanawiałam się, czemu Lou tego nie widzi? "Randka" polegająca na patrzeniu, jak twój facet biega? Wolne żarty. Domyślam się, że taka sytuacja była dla dziewczyny po prostu bezpieczna, ale fakt, że wizja oświadczyn bardziej przeraża niż cieszy jest chyba jasnym sygnałem, że coś tutaj nie gra. Patrick od samego początku wydawał mi się postacią totalnie zbędną. Zdziwiło mnie tylko to, że Lou, mimo wszystko, postanowiła w pewnym momencie z nim zamieszkać. Rozumiem, wieloletni związek i, jak któreś z nich określiło, na tym etapie w zasadzie powinni dzielić codzienność, jednak nawet to nie zmieniło ich relacji. Najbardziej przykry był dla mnie opis ich współżycia. Jeśli w tej sferze związku nie ma ognia, przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach.

O przykrym incydencie z życia Lou...
Ta sprawa nie do końca wydała mi się jasna. Co dokładnie wydarzyło się w labiryncie? Czy doszło do gwałtu, czy jedynie jakiejś formy molestowania? Nie wiem, czy było do dokładnie wyjaśnione, być może to akurat mi umknęło. Podobała mi się natomiast scena, kiedy Will pomógł jej wyjść z labiryntu. Mimo niepełnosprawności, w tej chwili stał się jej opiekunem, obronił ją przed demonami przeszłości.

O Willu...
Sytuacja Willa jest nie do pozazdroszczenia. Wypadek zmienił całkiem jego życie. Odebrał sprawność, niezależność, przyczynił się do utraty pracy, dziewczyny. Z młodego człowieka, przed którym cały świat stał otworem, stał się chorym, który może być tylko obserwatorem życia. Na pewnym etapie doszedł do wniosku, że nic go w takim stanie w życiu już nie czeka - nie zasługuje na miłość, nie nadaje się do niczego. Mimo iż pieniędzy mu nie brakowało i mógł wykorzystać różne możliwości, nie zrobił tego. Nie mam tutaj na myśli sposobu, by jakoś wrócić do zdrowia czy jako tako poprawić swój stan, bo to zapewne miał za sobą. Chodzi mi o to, że nawet jeśli ciało zawiodło, nadal miał sprawny umysł, który mógł wykorzystać. Nie stał się milionerem dzięki fizycznej pracy, a dzięki swojemu umysłowi. Sądzę, że gdyby rodzina i on sam widzieli w nim nie tylko niepełnosprawnego, Will mógłby odzyskać jakiś cel w życiu. Jego sporym problemem był fakt, że nie potrafił pogodzić się z tym, co się z nim stało. Żył pełnią życia i uważał, że tylko takie życie jest warte życia. Chociaż Lou starała się mu pokazać, że może jeszcze wykorzystać to, co ma, Will nie dał sobie szansy na to, by spróbować sięgnąć po więcej. Zanim Lou pojawiła się w jego życiu, jego codzienność była tylko czekaniem na to, co sobie postanowił i co obiecał rodzicom. Mimo iż pozwolił dziewczynie działać, to jednak nie dał sobie prawa, by nadać życiu sens na nowo, by odnaleźć na nowo cel, by kochać i pozwolić sobie być kochanym. To strasznie przykre, że był tak uparty i nie odroczył podjęcia decyzji o eutanazji, nie spróbował wyciągnąć od życia więcej. To pewien paradoks - uczył Lou, by sięgała po więcej, a sam doszedł do wniosku, że jemu już to prawo nie przysługuje.
Do samego końca miałam nadzieję, że Lou zdoła odmienić jego decyzję. Kiedy odwzajemnił jej pocałunek, kiedy ona wyznała mu miłość, sądziłam, że może da sobie i jej szansę, że powie, że także ją pokochał, że spróbuje żyć na nowo, bo ta dziewczyna oddała mu całe swoje serce. Jego słowa o tym, że to za mało, złamały nie tylko jej, ale także i moje serce. Jej łzy były moimi łzami. Nawet, kiedy już znalazł się w Szwajcarii, kiedy Lou zdecydowała się do niego pojechać, sądziłam, że może w końcu da jej ostatnią szansę, że zmieni zdanie, bo w końcu to, że się tam znalazł, że oznaczało, że musi umrzeć. Nic z tego, po raz kolejny autorka rozbiła moje serce, a ponownie zrobił to znowu jego list, jaki na końcu czyta Lou. Fakt, że Will postarał się zabezpieczyć jej start w nowe życie jest dowodem na to, że ona też była bliska jemu sercu.

O pięknych chwilach między Lou a Willem...
W treści było kilka takich chwil, kiedy zrobiło mi się cieplej na sercu. Jedną z nich są urodziny Lou, kiedy otrzymuje od niego w prezencie rajstopy pszczółki. Will zapamiętał jej opowieść i zamówił specjalnie dla niej zrobione rajstopy. Ta scena była przeurocza. Inną z takich scen był taniec na weselu Alicii i Ruperta, kiedy Will mówi, że czasami tylko dla niej ma ochotę wstawać z łóżka, czy koncert muzyki klasycznej, kiedy już w samochodzie Will prosi o chwilę, bo jeszcze przez moment pragnie być po prostu chłopakiem, który wybrał się z dziewczyną w czerwonej sukience. Te sceny były naprawdę cudowne, czuć było w nich rodzące się uczucie.

O niepełnosprawności...
Jednym  z tematów, jakie porusza książka, jest niepełnosprawność i to, jak postrzegani są ludzie niepełnosprawni przez ludzi zdrowych. Wypadek Willa powoduje, że jego otoczenie zaczyna zupełnie inaczej na niego patrzeć. Już nie jest fajnym, młodym człowiekiem, z którym można miło pogadać. Jest kimś, przy kim należy zważać na każde słowo, więc lepiej z nim nie rozmawiać wcale - tak będzie wygodniej. Jego wózek jest jak czapka niewidka - Will staje się dla otoczenia niewidzialny. Nikt nie chce być posądzonym o gapienie się na niego, więc każdy odwraca wzrok, czasem jedynie ukradkiem spoglądając. Wózek i niepełnosprawność stają się wyznacznikiem tego, kim jest Will. To jest straszne, bo Jojo Moyes jedynie odzwierciedliła rzeczywistość. W wielu sferach życia osoby niepełnosprawne traktowane są jako niepełnowartościowi ludzie. Społeczeństwo wypycha ich na margines i często woli udawać, że problemu nie ma. Podoba mi się w tej książce to, że autorka zwraca na to wszystko uwagę. Owszem, osoba niepełnosprawna ma trochę trudniej, musi zmagać się ze swoją niepełnosprawnością, ale nadal jest człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu - nadal chce czerpać z życia przyjemność i satysfakcję, nadal chce kochać i być kochanym.

O eutanazji...
Eutanazja to trudny temat, a prawo do niej to ogromny dylemat moralny. Zawsze byłam zdania, że człowiek powinien mieć prawo do decydowania o sobie, bo prawo do wyboru nie oznacza jeszcze, że trzeba z tego prawa skorzystać, albo o zgrozo, że nagle ludzie zaczną zabijać chorych, którzy im zawadzają. Nie każdy ma siłę do tego, by zmagać się z nieuleczalną chorobą czy kalectwem. Czy należy wymagać od niego tego, by męczył się każdym dniem swojego życia i żył nie dla siebie, a dla innych? Kiedy np. codzienność jest naznaczona bólem, którego już nawet nie da się usunąć morfiną, czy można uważać, że taki ktoś powinien nadal żyć, mimo iż on sam nie chce? Czy to w tym momencie nie jest bardziej nieludzkie niż prawo do eutanazji? Tutaj nie ma odpowiedzi łatwych, prostych czy nawet dobrych. Każdy przypadek jest inny.
Postawa Willa z jednej strony jest zrozumiała, bo niejednokrotnie tłumaczy on, jak on widzi swoją sytuację, jak się czuje. Z drugiej jednak strony nie mogłam przestać myśleć o tym, że w całym nieszczęściu, jakie go spotkało, nie zobaczył promyka nadziei na to, że jego życie może mieć jakiś sens. Czasem wołanie o prawo do śmierci jest tak naprawdę wołaniem o prawo do lepszego życia. Kiedy własna egzystencja wydaje się pozbawiona sensu, ma się wrażenie, że trzeba ją po prostu skrócić. Czasem jednak wystarczy coś i ktoś, kto odsłoni światło, kto pokaże, że warto żyć, chociażby życie było tak bardzo różne od tego w przeszłości. W przypadku Willa znalazł się ten ktoś, jednak Will chyba nie chciał tego światła widzieć.

O przemianie Lou i Willa...
W swojej recenzji książki pisałam, że oboje przechodzą przemianę. Oczywiście każde z nich zmienia się w innym stopniu. W przypadku Lou jest to zmiana diametralna - dziewczyna postanawia podjąć naukę, zrywa wieloletni związek, zakochuje się, dorasta, a dzięki pomocy Willa w postaci spadku, ma szansę zacząć zupełnie nowe życie, w którym może się spełnić. Przemiana Willa, w porównaniu do Lou, jest subtelna. Dziewczyna osładza ostatnie miesiące jego życia, wprowadza w nie radość i sprawia, że z pełnego żalu dupka, Will staje się kimś, kogo można pokochać. To kolejny powód do żalu nad tym, że powieść zakończyła się tak, a nie inaczej.

Zanim się pojawiłeś łamie serce, to kwestia bezsporna. Chyba każdy do pewnego czasu ma nadzieję, że Will zmieni decyzję, że Jojo Moyes zaserwuje piękną historię o sile miłości, która przezwycięża wszelkie przeciwności. Happy endu jednak nie ma i chociaż zakończenie rozdziera serce i sprawia, że można zalać się łzami, powieść nadal można określić jako piękną. To mądra historia o miłości, która czyni człowieka lepszym. I dlatego zapada ona w pamięć.


A teraz to Wam oddaję głos. :) Co Wy sądzicie o tej powieści? Które sceny zapadły Wam w pamięć? Jakie wrażenie zrobiła na Was relacja między bohaterami? Czy Wy także mieliście nadzieję na szczęśliwe zakończenie? A może jakieś sceny Was zdenerwowały? Zapraszam do komentowania! Wyrzućcie z siebie wszystko, co Wam leży na sercu! :)
Zaczytanego dnia,


Informacja
Na blogu zainstalowany jest zewnętrzny system komentarzy Disqus. Więcej o nim w Polityce Prywatności.