K. Bromberg oczarowała mnie serią Driven. Opisane w dziewięciu książkach losy Rylee i Coltona oraz osób z ich otoczenia podbiły moje serce i sprawiły, że ich autorka zagrzała sobie miejsce w gronie moich ulubionych pisarzy. Kiedy dowiedziałam się, że ma być wydana kolejna jej powieść, ucieszyłam się, że wreszcie będę miała okazję przeczytać coś nowego. Liczyłam na coś, co zachwyci mnie podobnie jak wcześniejsze książki. Tym razem jednak takiego zachwytu nie było.
Saylor prowadzi niewielką firmę zajmującą się wypiekiem babeczek, która, co tu dużo mówić, nie przynosi jej kokosów. Właśnie dostała zaproszenie na ślub byłego narzeczonego, z którym zerwała pół roku temu. Nie to jest jednak najdziwniejsze. Wszystkie szczegóły ślubu i wesela – począwszy do miejsca, w którym będzie ono zorganizowane, a na wyglądzie zaproszenia skończywszy – są idealną kopią tego, co sama z nim planowała. To wszystko wygląda jak jakiś chory żart. Wkrótce Saylor dowiaduje się też, że za słabe zyski jej cukierni głównej mierze odpowiedzialna jest matka byłego narzeczonego, która rozsiewa paskudne plotki na jej temat. To przesądza sprawę. Saylor postanawia pojawić się na weselu i udowodnić, że jest ponad to wszystko. Jej partnerem ma być Heyes Whitley, sławny hollywoodzki aktor i jednocześnie... jej pierwsza miłość. Dziesięć lat temu świata poza nim nie widziała, ale pewnego dnia ich drogi się rozeszły. Wspólnie mają dać przedstawienie – ona chce pokazać, że nie ma nic przeciwko temu, że jej były narzeczony tak szybko ułożył sobie życie na nowo, on ma ją w tym wszystkim wspierać. Ale czy na pewno tylko na tym się skończy? Nie bez powodu mówi się, że stara miłość nie rdzewieje...
Każdą z dotychczas przeczytanych książek K. Bromberg oceniałam bardzo wysoko. Jedynym wyjątkiem było Raced, będące dodatkiem do pierwszych trzech tomów serii Driven, które w mojej ocenie był prawie że zbędne. Wyłączając ten jeden tytuł, każdą z jej książek chwaliłam i raczej nie miałam powodu krytykować. Sweet Cheeks pewnej krytyki jednak nie uniknie. Nie zrozumcie mnie źle, to jest dobra powieść, ale niestety bez fajerwerków. Po jej przeczytaniu miałam wrażenie, że czegoś jej brakuje. Być może za bardzo porównuję tę książkę do serii Driven, ale tą serią Bromberg przyzwyczaiła mnie do pewnego poziomu. Poziomu, którego tym razem nie osiągnęła.
Sweet Cheeks wykorzystuje motyw „stara miłość nie rdzewieje” i to jest chyba pierwszy raz, kiedy spotykam się z tym motywem u K. Bromberg. Mam wrażenie, że przez pewne rozwiązania, które tutaj zostały zastosowane, autorka nie była w stanie wykorzystać w pełni potencjału tego motywu. O co chodzi? W głównej mierze chodzi o narrację. Powieść w przeważającej części napisana jest z puntu widzenia Saylor, ale i Hayes dostał prawo głosu. Zwykle bardzo lubię tak poprowadzoną narrację, bo daje pełniejszy obraz całej opowieści i pozwala obserwować, jak rodzi się uczucie u każdego z bohaterów. Tutaj jednak miałam wrażenie, że zepsuła ona pewien element zaskoczenia, który mógłby przynieść sporo wrażeń. Bardzo szybko dowiadujemy się, jakie emocje budzą w sobie po latach bohaterowie książki i pozostaje tylko czekać na finał. Gdyby uczucia Hayesa pozostały tajemnicą, jako czytelniczka byłabym nieświadoma tego, czy to, co odczuwa Saylor, jest tylko jednostronne, czy też nie, póki ten sam by tego nie wyjawił. To budowałoby napięcie. Zamiast tego wszystko szybko dostałam jak na tacy. Zero większych zaskoczeń.
Z zarzutów, jakie mam wobec książki, powyższy był największy. Z mniejszych mogłabym dorzucić jeszcze do tego to, że przez połączenie babeczek, które przewijają się w tle opowieści, i słodyczy uczuć bohaterów miałam wrażenie, że robi się czasami ciut za słodko. Jeszcze innym zarzutem wobec tej książki może być to, że autorka nie wykorzystała samego potencjału tej historii. Serią Driven Bromberg przyzwyczaiła mnie do tego, że z jednej historii może wyciągnąć sporo – nie tylko kilkutomową serię, ale i parę powieści opowiadających losy postaci z otoczenia bohaterów pierwszoplanowych serii. Sweet Cheeks to powieść samodzielna. O ile rozumiem, że z historii Saylor i Hayesa trudno byłoby zrobić serię, o tyle zaskoczona jestem, że Bromberg nie pokusiła się nawet o napisanie powieści dotyczących chociażby brata Saylor czy jej współpracownicy, bo aż się o to prosi. Chyba właśnie też z tego powodu czułam po jej przeczytaniu niedosyt. To zamknięta opowieść i trochę szkoda, że nic więcej z niej się nie rozwinie.
Skoro już sobie ponarzekałam, to teraz mogę pochwalić, bo wbrew pozorom są tutaj rzeczy, za które mogę chwalić. Na pewno pochwalić mogę kreację postaci i chemię, jaka między nimi zachodzi. Saylor to silna dziewczyna, która potrafi dopiąć swego mimo pewnych nieprzyjemnych doświadczeń i przeciwności, jakie pojawiają się na jej drodze. Jest uparta i pełna pasji. Hayes z kolei to facet, który wie, czego chce i śmiało po to sięga. Potrafi przyznać się do błędu i naprawić go, a dla ukochanej zdolny jest do wszystkiego.
Opowiadając historię Saylor i Hayesa, autorka uchyla drzwi do ich wspólnej przeszłości, dzięki czemu możemy dowiedzieć się, jak bardzo bohaterowie zmienili się w ciągu dziesięciu lat, kiedy to nie mieli ze sobą kontaktu. Oboje dorośli i dojrzeli, ale mimo upływu czasu nadal mają wrażenie, że znają się od podszewki. Podobało mi się to, jak odkrywali w sobie nawzajem to, które rzeczy uległy zmianie, a które pozostały niezmienne. Jednocześnie znali się i poznawali na nowo. Podobało mi się również to, jak odnajdywali w sobie dawne uczucia. Pod tym względem autorce niczego zarzucić nie mogę.
Pochwalić mogę także niezmiennie styl autorki. Bromberg potrafi opowiadać, po prostu. Jej powieści bardzo szybko wciągają i czyta je się z przyjemnością. To, jak opisuje ona relacje między bohaterami, nawet te najbardziej intymne, potrafi zainteresować. Tutaj talentu odmówić jej nie można.
Sięgając po Sweet Cheeks oczekiwałam emocji, które poruszą mnie do głębi. Jakieś emocje lekturze tej książki na pewno towarzyszyły, nie powiem, że nie, ale nie były to takie emocje, jakich spodziewałabym się po K. Bromberg. Jakoś tak przykro stwierdzić, że nowa powieść ulubionego autora nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań. Ta książka, niestety, nie zapadnie mi w pamięć tak, jak te przeczytane dotąd. Była dobra. Nie rewelacyjna, nie zachwycająca, ale dobra. Tylko.
Czy mimo to polecałabym ją innym? Tak. Jeśli czytaliście serię Driven i Wam się ona spodobała, pewnie będziecie chcieli sami ocenić tę powieść. Może Wam spodoba się bardziej. Ja jakoś tak nie potrafię spojrzeć na nią inaczej, jak przez pryzmat serii Driven. Jeśli zaś nie znacie jeszcze twórczości K. Bromberg, sięgnijcie po nią, chociażby właśnie za sprawą Sweet Cheeks, bo styl tej autorki wart jest poznania.
Szczegółowe informacje:
Tytuł: "Sweet Cheeks. Zapach namiętności"
Autor: K. Bromberg
Tytuł oryginalny: "Sweet Cheeks"
Tłumaczenie: Marcin Machnik
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wyd.: 2018
Stron: 368
Oprawa: miękka
Cena okładkowa: 39,90 zł
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Editio Red.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz