Połowa miesiąca za nami, a ja dopiero teraz zabieram się za podsumowania ubiegłego roku. Tak jakoś ciężko było mi zebrać się w sobie, zasiąść do komputera i stworzyć zestawienia książkowych hitów i kitów 2017 roku. Zamiast tego wolałam cieszyć się odnalezioną na nowo ochotą na czytanie, więc chyba jestem rozgrzeszona z tego, że nie zrobiłam tego podsumowania wcześniej. ;) Po prostu cieszę się, że po dwóch miesiącach czytelniczego spowolnienia znowu nie tylko chce mi się czytać, ale czerpię z tego prawdziwą przyjemność. Zupełnie jakby z nowym rokiem wstąpiły we mnie nowe siły, więc sami rozumiecie, trzeba korzystać. :)
Początkowo zestawienie najlepszych i najgorszych książek, jakie przeczytałam w 2017 roku, chciałam zrobić w jednym poście, ale potem stwierdziłam, że nie będę mieszała książkowych narzekań z pochwałami. Dzisiaj właśnie sobie ponarzekam, bo mam na co. Oto dziewięć najgorszych książek, na jakie miałam nieszczęście trafić w ubiegłym roku.
Jeszcze dla porządku: kolejność książek nie ma żadnego znaczenia. Wszystkie w jakimś stopniu mnie zawiodły, ale nie chciałam tutaj układać żadnego rankingu i rozróżniać, która była tylko zła, a która kompletnym nieporozumieniem.Podpalę wasze serca – Marcin Brzostowski
recenzja: tutaj
Tak cieniutką, bo licząca zaledwie 142 strony, książkę powinnam przeczytać w parę krótkich godzin. Nie dało się. Męczyłam się przy niej okropnie, nie umiałam się wkręcić w opowieść, a nagromadzenie absurdu i nieśmiesznej groteski na tak niewielu stronach okazało się tak niestrawne, że musiałam rozkładać sobie lekturę na raty. Dobrnęłam w bólach do końca, ale przyznać muszę, że kilka razy zastanawiałam się, czy nie darować sobie tej męczarni. Kompletnie do mnie ta książka nie przemówiła.
I obiecuję ci miłość – Marta W. Staniszewska
recenzja: tutaj
Ta książka nie spodobała mi się głównie z powodu kreacji głównej bohaterki. Reaguję alergicznie na kobiety, które dają mężowi ciche przyzwolenie na poniżanie i bycie własnością jedynego pana i władcy tylko dlatego, że przyrzekały mu miłość i wierność przed ołtarzem. Nie rozumiem trwania przy takim facecie, który jest agresywny i zaborczy. Taką właśnie kobietą jest Bella, główna bohaterka powieści. Nawet w najmniejszym stopniu nie potrafiłam jej współczuć. To jednak nie jedyny mój zarzut. Narrator zdradza nieraz zbyt wiele, przez co wielu rzeczy łatwo się domyślić, a podział na postacie pozytywne i negatywne jest przerysowany i zbyt oczywisty.
Cykl – Monika Jagodzińska
recenzja: tutaj
Pomysł być może tutaj był – to zbiór dwunastu opowiadań opisujący rok różnych ludzi i ich aniołów. Jest cierpienie, zdrada, ból samotności, jest też anielska interwencja, która odmienia ludzkie losy. Niestety styl, w jakim te opowiadania zostały napisane, to coś porażającego. Cała książka składa się z prostych zdań i równoważników zdania, co czyta się po prostu strasznie. Irytacja w czasie lektury gwarantowana, trudno skupić się na treści, a cały zmierzony przekaz ulatuje gdzieś przez to, jak to wszystko jest zapisane. Jakikolwiek potencjał został tutaj zmarnowany.
Początek wszystkiego – Robyn Schneider
recenzja: tutaj
Tak chwalona przez niejedną blogerkę, mnie nie mocno rozczarowała. Przy tej książce liczyłam na coś nastrajającego optymistycznie, podnoszącego na duchu, ale tego w niej nie znalazłam. Ciekawy i obiecujący początek szybko ustąpił miejsca nudnej szkolnej codzienności i jeszcze bardziej nudnemu wątkowi klubu dyskusyjnego, przez co relacja bohaterów przybladła na tak monotonnym tle. Niespecjalnie udała się autorce postać żeńska – początkowo intrygująca, ale z czasem jej zachowanie zaczynało mnie porządnie denerwować. Książkę ratowała jedynie postać Ezry, głównego bohatera i ogólne przesłanie płynące z jego losów.
Zranieni – H.M. Ward
recenzja: tutaj
To najgorsza z książek, jakie przeczytałam w zeszłym roku. Opis fabuły zapowiadał coś ciekawego, powieść okazała się jednak kompletną porażką. Nieczęsto daję ocenę 2/10, a taką właśnie notę ten tytuł ode mnie zarobił. Tutaj kulało wszystko. Fabuła do bólu wtórna i przeładowana absurdalnymi zbiegami okoliczności, dialogi miałkie i nieciekawe, bohaterowie płytcy jak kałuża, a postacie drugoplanowe ledwie nakreślone. Główna bohaterka to postać niemożliwie irytująca, niezdecydowana, a uczucie, jakie rodzi się między nią a jej nauczycielem jest kompletnie niewiarygodne. Treść najeżona powtórzeniami, styl toporny, nużący. Przeprawa przez tę książkę to była masarka, a liczy ona sobie zaledwie 208 stron.
Uziemieni – R.K. Lilley
recenzja: tutaj
To trzeci tom serii, dla mnie na nim kończy się historia Blanki i Jamesa, choć coś tam jeszcze zostało wydane (ale mnie to już nie interesuje). Poprzednie dwa tomy nie porywały – pierwszy był średni, drugi wiał nudą, ale chciałam poznać zakończenie losów bohaterów i po cichu liczyłam, że może autorka jeszcze jakoś uratuje tę opowieść. Nic z tego. Nuuuuda kompletna. Codzienność przetykana seksem i oblana lukrem z deklaracji uczuć dała w efekcie coś kompletnie niestrawnego. Bohaterowie irytują jeszcze bardziej niż w poprzednich częściach – on jest beznadziejnym przypadkiem maniaka kontroli, ona zaś chce udawać silną i niezależną kobietę, podczas gdy naprawdę jest utrzymanką milionera, oboje zaś często zachowują się nielogicznie. Masa absurdalnych dialogów i wydumanych przemyśleń Bianki zapewniła mi niejednego facepalma. Kompletna strata czasu.
Dance, sing, love. Miłosny układ – Layla Wheldon
recenzja: tutaj
Jedyna z książek, jakie dostałam do zrecenzowania, przez którą nie dałam rady przebrnąć. Gdybym wiedziała, kiedy dostałam propozycję jej otrzymania, że jest to fanfik o Justinie Bieberze i Zaynie Maliku, nigdy bym się na nią nie zdecydowała. Jestem za stara na fanfiki o piosenkarzach, a ci dwaj panowie nie interesują mnie w żadnym stopniu. Co zaś się tyczy książki – miała być głównie o tańcu, muzyce, miłości, a wyszło, jak wyszło. Taniec i muzyka ustąpiły szybko miejsca chlaniu na umór i jakimś dziwnym relacjom między główną bohaterką a odpowiednikiem Biebera. Zmęczona opisami niekończących się libacji podarowałam sobie lekturę w połowie. Moje zdrowie psychiczne było ważniejsze, aniżeli próba dokończenia tego gniota.
Until November – Aurora Rose Reynolds
recenzja: tutaj
Motyw miłości od pierwszego wejrzenia w jednym z najgorszych wydań, jakie czytałam. Absurdalne tempo rozwoju „związku” i „miłości” bohaterów zniszczyło tę powieść, a dobiła ją beznadziejna kreacja postaci. November to irytująca, naiwna, głupiutka dziewczyna, która często zachowuje się jak mentalna pięciolatka, a Asher to cham i prostak oraz klasyczny przykład osobowości dr Jekylla i pana Hyde'a, który w jednej chwili jest słodki jak cukierek, a w kolejnej może rzucać mięsem i miotać się bez sensu. Banalna, przewidywalna i naiwna fabuła, bardzo prosty styl, masa powtórzeń, papierowe postacie drugoplanowe – czytanie tej książki było katorgą, ledwo dotrwałam do końca.
Komisarz – Paulina Świst
recenzja: tutaj
Ta powieść nie porwała mnie już tak, jak Prokurator (choć i ten miał swoje drobne wady). Już sam początek mocno mnie zraził do męskiego głównego bohatera, który sprawiał wrażenie kompletnego chama i prostaka, a fakt, że późniejsza relacja bohaterów rozwija się mimo obrzydliwego, wątpliwego moralnie i w mojej ocenie niewybaczalnego zachowania Wyrwy na początku ich znajomości, sprawił, że ich historia wydała mi się kompletnie niewiarygodna. Męczył mnie zbyt wulgarny nawet jak dla mnie język, fabuła powieści zaś w pewnym momencie stała się tak chaotyczna, że pogubiłam się w uknutych tam intrygach i układach. Po tej książce, niestety, przeszła mi ochota na kolejne powieści tej autorki.
***
Tak właśnie wygląda zestawienie najgorszych książek, jakie przeczytałam w 2017 roku. W ubiegłym roku przeczytałam łącznie 86 pozycji, więc 9 koszmarków to zaledwie około 10% przeczytanych książek – nie jest źle.
A przy jakich tytułach Wy męczyliście się najbardziej w zeszłym roku? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz