wtorek, 2 stycznia 2018

Spektrum: Leonidy – Nanna Foss

Lubię sięgnąć od czasu do czasu po powieści młodzieżowe, jeszcze chętniej zaś sięgam po te, które obiecują opowieść z ciekawymi wątkami fantastycznymi. Tajemnicze zdarzenie, niezwykła zdolność, pojawienie się zagadkowej postaci – jeśli znajdę coś takiego w opisie fabuły książki, od razu nabieram ochoty, by ją przeczytać. Tak właśnie było z powieścią Leonidy, która otwiera cykl zatytułowany Spektrum autorstwa duńskiej pisarki Nanny Foss.

15-letnia Emi nie należy do osób, które lubią wyróżniać się z tłumu. Uczy się dobrze, od lat przyjaźni się z dwójką braci, Albanem i Linusem, uwielbia rysować. Podczas jednego z pobytów u przyjaciół, ma niezwykły sen. Śni jej się chłopak o turkusowych oczach i tajemniczym pryzmacie zawieszonym na szyi. Sen ten jest tak niecodzienny, że Emi postanawia narysować jego bohatera.
Następnego dnia dziewczyna przeżywa szok, kiedy okazuje się, że chłopak ze snu istnieje naprawdę, ma na imię Noa i właśnie wraz z siostrą bliźniaczką o niezwykłym imieniu Pi trafił do jej klasy. Jak to możliwe? To jednak początek. Wkrótce na skutek serii wydarzeń Emi wraz z Albanem i Linusem, bliźniakami oraz Adrianą, ich wspólną szkolną koleżanką, wchodzą w posiadanie tajemniczego kompasu i stają się uczestnikami przedziwnego zdarzenia, które sprawia, że cała szóstka odkrywa w sobie niezwykłe zdolności. Skąd one się wzięły? Dlaczego to przytrafiło właśnie im? Co to dla nich oznacza? I co jeszcze potrafi kompas? Pytań jest sporo, ale jedno jest pewne. Ich losy zostały związane i żadne z nich nie może poczuć się bezpieczne, póki nie odkryją całej prawdy.

Zanim przejdę do treści, chcę zwrócić uwagę na fakt, że książka na zdjęciu to egzemplarz recenzencki, dlatego nie bójcie się, że wydacie pieniądze, a po przeczytaniu książka będzie wyglądała tak, jak powyżej. Powieść finalnie została wydana w twardej oprawie, dlatego Wasz egzemplarz nie uświadczy takiej krzywdy. (Chyba że, podobnie jak mojej, Waszej przydarzy się upadek z wysokości.) ;)

Przyznać muszę, że za sprawą pierwszej trójki bohaterów powieści Nanna Foss od razu zdobyła moją uwagę. Emi jest utalentowana plastycznie, a za sprawą jej snów i rysunków w książce znalazły się pełne barw opisy. Alban jest niewidomy, ale inne zmysły pozwalają mu postrzegać świat w sposób niedostępny innym ludziom. Linus zaś jest miłośnikiem nauki, kocha fizykę i astronomię, co jest dla fabuły książki istotne. Ta trójka już stanowiła obiecującą zapowiedź.
Niemniej interesująca jest trójka pozostałych bohaterów. Noa to buntownik, typ bad boya, który podejmuje decyzje pod wpływem impulsu. Pi to indywidualistka, która swoją odmienność podkreśla wyszukanym strojem i fryzurą. Adriana zaś to sztywna perfekcjonistka, która przez wpływ apodyktycznej matki każdą ocenę poniżej piątki uważa za osobistą porażkę.
Narratorką powieści jest Emi, z perspektywy której śledzimy całą historię. To nastolatka z typowymi dla jej wieku problemami, które blakną jednak w obliczu niezwykłych wydarzeń, jakie rozgrywają się z jej udziałem. 

Początek książki, poza snem i Emi i niezwykłym spotkaniem z Noa jest ciut rozwleczony przez szkolną codzienność. Ciekawiej zrobiło się, gdy doszło do wydarzenia, które odmienia życie szóstki nastolatków. Od chwili zaś, kiedy wokół bohaterów zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a oni sami zaczęli przejawiać niezwykłe zdolności, nie mogłam się już od książki oderwać. Byłam bardzo ciekawa, co też jeszcze odkryją na temat swoich nowych możliwości i tego, co z tym się wiąże. Ostatnie 150 stron książki zaś wciągnęło mnie bez reszty i pozostawiło z ogromnym apetytem na więcej.

W powieściach młodzieżowych często pojawia się romans, tutaj jednak tak wyraźnego romansu nie ma. Są natomiast pewne delikatne wątki romantyczne i nastoletnie fascynacje płcią przeciwną, a autorka zaczyna zarysowywać coś, co ma szansę rozwinąć się w kolejnych częściach.

Przyznać muszę, że nie spodziewałam się, że powieść ta okaże się tak wciągająca i zaskakująca. Różnorodność postaci, ich charakterów i zdolności oraz nieoczekiwane zwroty akcji sprawiły, że naprawdę dobrze się przy niej bawiłam. Autorka sięgnęła po jeden z moich ulubionych motywów literacko-filmowych, czym jeszcze bardziej mnie przyciągnęła. Nie chcę Wam psuć zabawy, dlatego też nie mogę zdradzić, jaki to motyw. Leonidy to bardzo obiecujący początek ciekawie zapowiadającej się serii i z całą pewnością sięgnę po kolejne jej tomy.

Żeby nie było zbyt różowo, na koniec drobne żale. Zastrzeżenia mam do tłumaczenia, które chwilami sprawiało wrażenie niedbałego. W tekście odnalazłam błędy, niektóre rzeczy nie zostały zaś przetłumaczone wcale, co momentami wyglądało dziwnie. Sądzę, że tłumaczka postanowiła zostawić angielskie wtrącenia, jakie prawdopodobnie pojawiały się w duńskim oryginale, ale czasami to brzmiało po prostu źle. Przykłady?
。Błędne użycie słowa „frekwencja” w zdaniu  „Wraz z fioletowym światłem pojawił się buczący dźwięk o niskiej frekwencji.” (str. 32) – powinien tutaj być użyty wyraz „częstotliwość”.
。W zdaniu „Grzywkę ma tak długą, że niemal zasłania brwi i jedno oko, i jest chaotyczna w ten świadomie przypadkowy, emo-punkowy sposób, który przypomina styl manga.” (str. 42) nie pasuje mi jego zakończenie – to literówka czy nieznajomość tematu?
。W zdaniu „Chodzi o to, żeby highlights, cienie i niuanse barw grały razem w idealnym połączeniu.” (str. 42) mierzi mnie brak tłumaczenia słowa „highlights”. To brzmi źle.
。W zdaniu „Rysowanie burzowych chmur, gdy jest się wściekłym, to śmieszna klisza.” (str. 88) może niezrozumiałym być dla niektórych czytelników użycie wyrazu „klisza”. Rozumem, że to dosłowne tłumaczenie słowa „kliché”, które brzmi podobnie także w języku angielskim (cliche), ale o wiele lepiej brzmiało w języku polskim proste słowo „banał”. Słowo „klisza” pojawia się kilka razy w tekście także później, użyte z kolei w sensie „stereotypu”.
。Kolejną niezrozumiałą rzeczą dla młodego czytelnika może być słowo „cirka” użyte w zdaniu „(...) choć najbardziej z wszystkiego pragnę, by się zamknął. Tak cirka na zawsze.”. Nie wydaje mi się, by młodzież używała tego słowa w dzisiejszych czasach.
Jeszcze jednym z moich zastrzeżeń jest mieszanie czasów. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy stylu autorki, ale kiedy jedno zdanie napisane jest w czasie przeszłym, a kolejne zaraz w teraźniejszym, to robi się mały chaos.
Mimo tych uwag umiałam cieszyć się lekturą, po prostu starałam się wszelkie zgrzyty ignorować. Nie wiem niestety, czy w finalnej wersji poprawiono cokolwiek z tego, co mnie nie pasowało. Jeżeli nie, cóż, szkoda.

Jeśli lubicie pełne tajemnic powieści młodzieżowe, których bohaterowie zyskują niespodziewanie niezwykłe zdolności i umiecie przymknąć oko na drobne niedociągnięcia, Spektrum: Leonidy to coś dla Was. Dla jej fabuły warto po nią sięgnąć. Polecam!


Szczegółowe informacje:
Tytuł: "Spektrum: Leonidy"
Autor: Nanna Foss
Tytuł oryginalny: "Leoniderne"
Tłumaczenie: Bogusława Sochańska
Seria: Spektrum – tom I
Wydawnictwo: Driada
Rok wyd.: 2017
Stron: 544
Oprawa: twarda
Cena okładkowa: 34,99 zł







Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję agencji Business&Culture.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja
Na blogu zainstalowany jest zewnętrzny system komentarzy Disqus. Więcej o nim w Polityce Prywatności.