Długo zastanawiałam się, czy wprowadzać na bloga posty o filmach. W końcu to blog książkowy, więc czy powinnam dorzucać do niego coś z zupełnie innej kategorii? Już w listopadzie ubiegłego roku rozważałam, czy mogę dzielić się tutaj swoimi wrażeniami po obejrzeniu jakiegoś filmu. Ostatecznie uznałam, że przecież nie samymi książkami człowiek żyje i nic się nie stanie, jeśli od czasu do czasu opowiem o tym, co obejrzałam na małym bądź wielkim ekranie. W końcu nie ja pierwsza i nie ostatnia to uczynię. Nie jestem pewna, jak często takie posty będą się pojawiały na blogu, ale jedno jest pewnie – nie zdominują go, będą tylko dodatkiem i odskocznią od książek. ;)
Filmem, który przetrze szlak na moim blogu, jest Mały Książę. Animacja, jaką w polskich kinach można było oglądać w sierpniu 2015 roku, a na świecie już w maju. Chociaż miałam pewne obawy co do tego, jak ta animacja będzie wykonana, chciałam ją obejrzeć, bo to w końcu Mały Książę. Do kina jednak nie trafiłam. Obejrzałam ją dopiero niedawno, kiedy przypadkowo odkryłam, że znalazła się w VOD, a dostawca telewizji satelitarnej odkodował ją na krótki czas.
Mały Książę nie jest ekranizacją książeczki Antoine de Saint-Exupéry'ego. To dosyć luźna adaptacja na temat.
Szare, nudne społeczeństwo. Szary, nudny świat. Szara, ale jakże elitarna szkoła. Kto dostanie się do Akademii Werth, ma zapewnioną przyszłość – droga do bycia poważnym dorosłym staje przed nim otworem. Do szkoły tej o przyjęcie stara się mała dziewczynka, którą w zasadzie samotnie, wychowuje matka. Wszelkie działania matki nakierowane są na przyszłość córki, w końcu trzeba o nią zadbać już teraz. Nie ma czasu do zmarnowania, a każdy dzień odbywa się według ustalonego planu. Nie ma miejsca na przypadek. Kiedy egzaminy nie idą po myśli dziewczynki, matka wciela w życie plan B. Sprzedaje dotychczasowe mieszkanie, wydaje wszystkie oszczędności i kupuje dom w okolicy szkoły – w ten sposób dziewczynka również może dostać się do Akademii. Wartość domu, przez sąsiedztwo rozpadającej się rudery, jest zaniżona i tylko dlatego matkę stać na jego kupno. Przed dziewczynką wakacje, które poświęcić ma przygotowaniom do nauki w nowej szkole i realizować stworzony dla niej "plan na życie". Plan ten rujnuje jednak staruszek mieszkający obok. Splot różnych wydarzeń sprawia, że w ręce dziewczynki trafia narysowany przez sąsiada rysunek z fragmentem opowieści o tajemniczym Małym Księciu. Zaciekawiona opowieścią dziewczynka, chcąc poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, zakrada się do ogrodu sąsiada. To początek niezwykłej znajomości, w której wiekowy pilot uczy mały dziewczynkę patrzeć na świat sercem.
Muszę przyznać, że do samego pomysłu animacji, która jest dosyć swobodną adaptacją Małego Księcia, podchodziłam z pewnymi obawami. Opowieść Antoine de Saint-Exupéry'ego jest piękna i bardzo mądra i wierne zekranizowanie na pewno by jej nie zaszkodziło. Twórcy postanowili jednak iść dalej, a historię Małego Księcia opowiedzieć jako wspomnienia będącego już w podeszłym wieku pilota. Trochę bałam się, czy to mi się spodoba, jednak już po obejrzeniu muszę przyznać, że obawy były bezpodstawne.
Animacja zachwyciła mnie już od samego początku, kiedy to widzimy rysunki z książki żywcem przeniesione na ekran. Już w tym momencie byłam kupiona, a dalej było jeszcze bardziej ciekawie. Cały film to mieszanka różnych rodzajów animacji. Inaczej wygląda animacja wydarzeń obecnych, w których widzimy losy małej dziewczynki, inaczej część, w której śledzimy losy Małego Księcia, a jeszcze inaczej prezentują się ożywające rysunki starego pilota. Wszystko jednak idealnie współgra, tworząc całość, która cieszy nie tylko oko, ale i duszę. Do filmu stworzona została przepiękna muzyka, która wprawia w odpowiedni nastrój. Jestem oczarowana, zarówno stroną wizualną, jak i oprawą muzyczną.
Mały Książę, nie mogło być inaczej, to animacja, która nie tylko zachwyca wykonaniem, ale także ujmuje wartościami, które ze sobą niesie. To trochę przewrotne, że tym razem to dorosły pokazuje dziecku radości życia, beztroskę zabawy i siłę wyobraźni. Mała dziewczynka nie tylko uczy się dostrzegać kolory i patrzeć sercem, ale zmierzyć musi się także z całkiem dorosłymi problemami. Ta opowieść bawi i wzrusza. Tak, to trzeba przyznać, uroniłam przy niej kilka łez.
Jeśli miałabym się do czegokolwiek przyczepić, to były to pewien niedosyt postaci Małego Księcia. Sama historia tego niezwykłego chłopca została mocno skondensowana. Zabrakło mi rozszerzenia części, w której rodzi się więź między Małym Księciem a Różą. Pewne elementy opowieści zostały mocno skrócone, a szkoda, bo ta część zachwyca najbardziej. W końcu to właśnie losy Małego Księcia tak bardzo kochamy.
Mimo pewnym malutkich zastrzeżeń, zakochałam się w tej animacji. To piękna i ujmująca historia, która spodoba się nie tylko dzieciom, ale także i dorosłym. Przypomina, jak ważne są wartości, które już tyle lat temu przekazał nam Antoine de Saint-Exupéry. Uczy, że w życiu trzeba patrzeć sercem i nie zapominać o dziecku, jakie w nas głęboko tkwi.
Mały Książę to magiczny film. Oglądałam go prawdziwie zafascynowana, zupełnie jakby moje wewnętrzne dziecko na te 108 minut przebudziło się i zauroczone, śledziło wraz ze mną losy małej dziewczynki.
Na koniec, jeśli to, co napisałam jeszcze Was nie przekonuje, zwiastun filmu:
Na koniec, jeśli to, co napisałam jeszcze Was nie przekonuje, zwiastun filmu:
Jeśli macie możliwość obejrzenia Małego Księcia, zróbcie to. Naprawdę warto. :) A jeśli chcielibyście przeczytać, co napisałam o książce, na podstawie której powstała ta animacja, moją recenzję Małego Księcia znajdziecie tutaj.
Zaczytanego dnia,
Plakat oraz zdjęcia z filmu pochodzą ze strony filmweb.pl.